sobota, 4 grudnia 2021

„Star Trek” - utopie na kolejne czasy

Oglądając nowy sezon „Star Trek: Discovery” uświadomiłem sobie, że „główne” seriale tej serii są utopiami - z których każdy jest utopią dostosowaną do czasów, w których powstawał.

Zanim napiszę dlaczego tak uważam muszę jednak wyjaśnić, które seriale uważam jako „główne” - są to seriale rozpoczynające nowe „Star Trekowe” epoki ich powstawania czyli „Star Trek: The Original Series”, „Star Trek: The Next Generation” i „Star Trek: Discovery”.

Zaczynając od najstarszego, TOS, była to utopia, która powstała w czasach, w których świat żył w cieniu zimnej wojny, kraje i społeczeństwa były bardzo narodowe a rasizm ciągle (w USA) był na porządku dziennym (mam nadzieję, że dziś jest choć trochę lepiej). Ten serial łączył ludzi różnego pochodzenia i płci na mostku, wszystkich traktując z równym szacunkiem i jako osoby o równym potencjale. Była to utopia Ziemi zjednoczonej - bez ksenofobii, bez nienawiści wobec obcych.

20 lat później powstaje TNG. Świat jest trochę inny, ludzie się trochę rozwinęli. TNG zatem stała się nową, inną utopią. Utopią, w której ludzie nie żyją wykorzystywani przez niczym nieskrępowany kapitalizm. Dzięki w praktyce nieograniczonemu źródłu energii ludzie wyeliminowali biedę na Ziemi i mogą się rozwijać pracując i tworząc dla innych, w praktyce bezinteresownie. Jest to utopia samorozwoju jednostek ludzkich. Tego, że każdy w sobie ma siłę a do tego ma warunki by robić coś dla innych z własnej woli, z własnej potrzeby. I patrząc wstecz, widzę, że jest to przede wszystkim rozwój intelektualny, umiejętności.

Po z grubsza kolejnych 20 latach od zakończenia TNG powstaje „Discovery”, a dokładniej jego 3. i 4. sezon (pierwsze 2 są w innym stylu), który jest kolejną, nową utopią. Jest to utopia, w której ludzie są osobami wysoce wrażliwymi a do tego nie wstydzą się i nie muszą wstydzić się swojej wrażliwości. Otwarcie wyrażają swoją wrażliwość - każdy inną i w inny sposób - a co najważniejsze nawzajem opiekują się swoimi wrażliwościami i starają się nawzajem zrozumieć. Bez narzucenia innym swoich punktów widzenia, bez krytykowania sposobu odczuwania i widzenia świata przez innych. Kolejna utopia, kolejne poszukiwanie sposobu na to by ludzie byli lepsi dla siebie nawzajem i szczęśliwsi.

środa, 17 lipca 2019

Yesterday

Danny Boyle jest jednym z moich ulubionych reżyserów. Bardzo lubię sposób w jaki filmuje opowieści, rozumiem jego wrażliwość filmową - obraz, dobierana muzyka, sposób opowiadania.

Po obejrzeniu filmu "Yesterday" nie dziwię się, że chciał sfilmować ten scenariusz. Pomysł prosty i zabawny: usunąć ze świata jakiś (jakieś) element(-y) w taki sposób, że tylko główny bohater lub niewielka liczba osób wie, że czegoś brakuje. Wariacji tego pomysłu powstało już wiele: z takiego pomysłu można stworzyć komedię albo horror, albo film s-f itd. Z różnych wcześniejszych iteracji, utkwił mi w głowie jeden film: "Było sobie kłamstwo" - tam jedna osoba na świecie znała kłamstwo (potrafiła kłamać) a inne nie. Tamten film też był komedią.
Zarówno w film "Yesterday" jak i "Było w sobie kłamstwo" mają mnóstwo humoru - humoru opartego na szczerości i dystansie do siebie. Akceptowania tego, że świat i życie jest często tak absurdalne, że pozostaje tylko z tego się śmiać. Nawet jeśli jest to śmiech trochę przez łzy. Nawet jeśli to co śmieszne nas boli. Mi osobiście bardzo odpowiada takie szczere poczucie humoru. Pozwala na poczynienie wielu ciekawych obserwacji na temat współczesnego świata, społeczeństwa i ludzi.

Oglądając filmy Danny'ego Boyle'a i wiedząc, że reżyserując ceremonię otwarcia Igrzysk Olimpijskich w 2012 roku zaprosił tam m. in. Mike'a Oldfielda, mogę podejrzewać, że jego wrażliwość muzyczna nie jest daleka od mojej. Ja też uważam, że świat bez Beatlesów byłby smutniejszy i gorszy a muzyka dzisiejsza bez nich na pewno nie byłaby taka sama. Zatem jest ten film jednocześnie hołdem dla tego zespołu. Hołdem, który przypomina najwspanialsze piosenki Beatlesów. Przypomina też miejsca, które inspirowały Beatlesów do ich napisania, m. in. piękna scena, gdy główny bohater odwiedza Liverpool, by sobie lepiej przypomnieć słowa piosenek, by móc poczuć o czym ma śpiewać.

Bardzo podoba mi się też szczery wątek dotyczący czym tak naprawdę jest świat wielkiej muzyki: jest przede wszystkim światem biznesu, nakierowanym na  zarabianie pieniędzy i tworzenie produktu, który w tym przypadku jest czymś więcej niż kolejną rzeczą na półce w sklepie. Jest muzyką, która wpływa też na dusze milionów (miliardów) ludzi. A aby tworzyć naprawdę piękną muzykę trzeba mieć w sobie coś więcej, trzeba mieć w sobie ten nieuchwytny talent.

Wspaniale zostało to przedstawione w tym filmie, zarówno w postaci głównego bohatera, który pomimo swojej miłości do muzyki tego talentu nie ma wiele, jak i bogatej producentki, której rozbrajająca szczerość powoduje, że była dla mnie sympatyczna, pomimo jej celów ukierunkowanych wyłącznie na zarabianie i niezbyt przyjemny charakter.

Wspaniałym pomysłem było też umieszczenie w filmie postaci Eda Sheerana, który grał tam samego siebie. Scena, w której dobrze znany i do tego jeden z najlepszych współczesnych muzyków gra siebie i poprawia piosenki Beatlesów (których w filmie nie zna) jest po prostu znakomita. Wszystkie pozostałe sceny z Sheeranem też są znakomite: on jako koncertujący artysta czy też po prostu zwykły człowiek, który wypatrzył "talent" słysząc po raz pierwszy jedną z klasycznych piosenek zespołu z Liverpoolu.

W filmie nie zabrakło też wątku miłosnego, który jest jednym z najbardziej sympatycznych i ciepłych wątków miłosnych jakie widziałem ostatnio w kinie.

I na koniec jeszcze umiejętności reżyserskie Danny'ego Boyle'a oraz aktorów. Film jest znakomicie i wspaniale zagrany. Jest pełen pięknych ujęć: zarówno tych w poetyce realistycznej jak i symbolicznej. Bardzo lubię ten styl opowiadania w filmach Boyle'a - to jak przedstawia alternatywne stany umysłu, wizje w postaci ujęć z idealnie dobranym gradowaniem kolorów, czy zniekształceniami obrazu, czy symbolicznymi ujęciami, obrazami czy nawet latającymi napisami itd.

Będę teraz z niecierpliwością czekał wydania filmu na Blu-Ray aby móc go jeszcze wiele razy obejrzeć. I mam nadzieję, że będzie też na płycie wiele dodatków, bo fascynuje i intryguje mnie proces twórczy, który przyczynił się do powstania tego filmu. Filmu, który jest mi bliski na wielu poziomach i bardzo mi się podobał

czwartek, 9 maja 2019

Amerykańscy Bogowie (serial)

Serial "Amerykańscy bogowie" zachwycił mnie od pierwszych odcinków. Tak bardzo różnił się od wszystkich pozostałych, które w ostatnim czasie oglądałem. Różnił się zarówno treścią jak i wizualnie. Jest to serial pełen znaczeń i wspaniałej zabawy w rozpoznawanie odniesień do różnych mitologii. Wspaniały serial dla erudyty ale nie tylko. Po prostu im więcej się zna mitologii różnych regionów świata tym lepiej można ocenić i docenić bohaterów tego serialu. Do tego jest przepiękny i oszałamiający wizualnie, i wspaniale zagrany: Ian McShane jako "Pan Środa" jest niesamowity i genialny. Lecz nie tylko on. W pamięci też zostają znakomicie zagrane role Laury Moon (Emily Browning), Mad Sweeney (Pablo Schreiber) czy Technicznegp Chłopica (Bruce Langley) i nie tylko te! Prawie wszyscy aktorzy prezentują znakomite, popisowe i zapadające w pamięć aktorstwo.


(uwaga mogą być spoilery)


"Amerykańscy Bogowie" to adaptacja powieści Neila Gaimana pod tym samym tytułem. Nie jest to bardzo wierna adaptacja (celowo!). Można powiedzieć, że jest zaktualizowana względem książki, która została napisana 18 lat wcześniej. Od razu chcę zaznaczyć, że moje wrażenia i opinie dotyczące serialu nie będą w żaden sposób odnosić się do powieści. Traktuję serial jako dzieło niezależne.

Serial opowiada o tym jak kolejni ludzie, którzy przybywali do Ameryki (w znaczeniu USA) przywozili ze sobą swoich bogów: Odyn, Bilquis, Ibis, Czernobog, Anubis, Anansi, Wiosna, Jezus(-owie)... Bogowie z czasem się zmieniali i dostosowywali do zmieniających czasów. Jednocześnie pojawiali się nowi amerykańscy bogowie: Pieniądze, Media, Technologia...

Aby istnieć i mieć się jak najlepiej bogowie potrzebują wyznawców o jak najsilniejszej wierze. Prowadzi to do konfliktu między starymi a nowymi bogami. Starzy bogowie chcieliby odzyskać dawną chwałę. O dążeniu do odzyskania dawnej chwały pod przywództwem Odyna opowiada ten serial. Nie jest to jednak jedyny temat. W serialu też jest miejsce na fascynujące opowieści z przeszłości: kim i czym byli dawni bogowie i jacy byli ludzie w nich wierzący.

Serial kipi wspaniałymi pomysłami dotyczącymi tego jak obecnie wyglądają starzy bogowie, czym się zajmują. Jest to jednocześnie sposób przekazania niebanalnych obserwacji społecznych. To czym są starzy bogowie i jacy są nowi jest pryzmatem tego jacy są ludzie teraz.

Przykład: w serialu jest wielu Jezusów, ponieważ wiara chrześcijańska ma wiele odłamów. Różni chrześcijanie różnie wierzą, w różny sposób okazują swoją wiarę, różne jej elementy są dla nich ważne.

Inny przykład: Media, które kiedyś były telewizją, radiem, kinem (są to rzeczy, które ludzie wielbią lub wielbili) się zmieniają w Nowe Media - internetowe media społecznościowe pełne obserwatorów, like'ów, followerów, szukania szybkiej, prostej rozrywki i sensacji. Nowe media są przedstawione jako upgrade starych co w pewnym momencie Techniczny Chłopiec komentuje: "i to ma być upgrade?". Ludzie, którzy szukają głębszych i ambitniejszych rozrywek na pewno zgodzą się z takim komentarzem.
Oglądając tą scenę pomyślałem jednocześnie, że z drugiej strony, gdyby nie nowe media, jakimi są strumieniowe telewizje (Netflix, Amazon Prime) to taki serial by nie powstał. To te nowe media pozwoliły na tworzenie ambitniejszych produkcji dla dorosłych ponieważ nie posiadają obecnych ograniczeń zwykłej telewizji: równania poziomu produkcji w dół (dla mniej wymagającego widza), cenzury itd.

Wspominałem już o wizualnym pięknie serialu. Ciekawie są stosowane wszelkie dostępne środki wizualne: różne proporcje obrazu zależnie od rodzaju sceny (2,35:1 dla przeszłości, 16:9 dla teraźniejszości), ujęcia w zwolnionym tempie, makrofotografia, wiele pięknie skomponowanych scen. Kilka ciekawych obrazów poniżej, choć nie oddają w pełni piękna tego serialu z powodu jakości zrzutów.

Totem z sekwencji tytułowej - nowi i starzy bogowie
Podróż do Wiosny - piękna zieleń, mnóstwo królików i (niewidoczne na tym zrzucie) przepiękne kolorowe kwiaty.
Nowe media - te wszystkie like'i itp. ;-P
Przykład przepięknej kompozycji obrazu nawiązującej do klasycznej sztuki malarskiej: symetria elementów, centralnie Odyn a w tle drzewo Yggdrasil
Pięknych i ciekawych ujęć jest o wiele więcej w tym wiele lepszych od tego co tu umieściłem. Pisząc ten wpis nie miałem czasu aby odszukać tych naprawdę najciekawszych przykładów pięknej kompozycji obrazu - 16 godzin serialu to dużo szukania.

Obrazy pochodzą z serialu "Amerykańscy Bogowie" i należą do posiadaczy praw autorskich. W momencie pisania tekstu prawa do dystrybucji w Polsce ma Amazon Prime. Zostały tu umieszczone zgodnie z prawem cytatu.

sobota, 6 kwietnia 2019

"Dumbo" Tima Burtona

Dawno nie oglądałem filmu o tak silnym emocjonalnym ładunku jak "Dumbo" Tima Burtona. Filmu, który pomimo swojego optymistycznego przesłania, jest tak przejmująco smutny.
Zawsze lubiłem filmy, reżyserowane przez Tima Burtona i ten nie jest wyjątkiem. Jest przepiękny wizualnie, szczególnie dla tych, którzy zauważają szczegóły: począwszy do uśmiechniętej lokomotywy po każdą postać cyrkowca, nawet znajdującego się całkowicie w tle. Do tego dochodzi jedna z lepszych ścieżek dźwiękowych skomponowanych przez Dannyego Elfmana od wielu lat.
Główna opowieść i treść może zostać oceniona jako naiwna, ale pod spodem jest  dużo niewypowiedzianego, przejmującego i smutnego realizmu. Uważny widz zobaczy m. in.: smutek strat po wojnie - rodzice, którzy nie wracają lub są poważnie ranni; efekty hiszpanki, która szalała na początku zeszłego wieku; efekty kryzysu, szalejąca bieda, gdzie każdy musi trzymać się wielu prac by wyżyć czy nawet się sprzedawać; kontrast wynikający z ogromnych nierówności społecznych; smutny fakt, że duża część społeczeństwa oczekuje prymitywnych rozrywek i z przyjemnością ogląda porażki innych lub innych wyśmiewa; brak szacunku dla zwierząt i dzieci - coś co przez te 100 lat znacznie się zmieniło ale pomimo tego ciągle jest dalekie od sytuacji idealnej.
Jestem przekonany, że jest jeszcze wiele rzeczy, których nie wymieniłem a które się dzieją w tym filmie. Nie są one w żaden sposób uwypuklone czy zwerbalizowane - te wszystkie opowieści są w tle i nieuważnemu widzowi mogą one umknąć. Dawno nie miałem okazji oglądać filmu tak intensywnie wypełnionego znaczeniami, że nie sposób wszystkich zapamiętać po jednym czy dwóch seansach.
Jednocześnie główny wątek jest bardzo prosty i przejrzysty. Samemu widząc te wszystkie smutne, realistyczne opowieści miałem nawet wątpliwości czy to odpowiedni film dla dzieci. Jednak moja 6-letnia córka bardzo chciała zobaczyć latającego słonia i film jej się bardzo podobał. Zachwycała się kolorowymi cyrkowymi scenami, była smutna razem ze słoniem, kibicowała dzieciom, które pomagały Dumbo a na koniec bardzo cieszyła się że Dumbo z mamą wrócili do swojego naturalnego środowiska a dobrzy bohaterowie założyli nowy rodzaj cyrku - współczesnego (dzisiejszego) cyrku, gdzie występują głównie ludzie a zwierząt jest niewiele lub nie ma wcale. Jestem przekonany, że jeśli obejrzy ten film ponownie jak będzie znacznie starsza zauważy wiele z tego co ja, pewne sceny inaczej zrozumie i ten film będzie dalej satysfakcjonującym przeżyciem dla niej. Jest to dobry kandydat na film, który rośnie z inteligentnym i wrażliwym widzem.

czwartek, 21 lutego 2019

Mother!

(Tekst może zawierać spoilery)
Jest wiele horrorów o nawiedzonym domu. Większość z nich jest do siebie podobna i można dojść do wniosku, że trudno tutaj coś oryginalnego wymyślić. A jednak Darrenowi Aronofsky'emu to się udało w filmie "Mother!".
W typowym schemacie horrorów o nawiedzonych domach spokojna rodzina wprowadza się do takiego domu, w którym z czasem zaczynają się dziać zdarzenia nadprzyrodzone, najczęściej ktoś zostaje opętany a na koniec jest dużo walki o przetrwanie i czasami zdradzenie tajemnicy domu. Czasami zło zostaje pokonane a czasami nie - ale nie zmienia to znacznie schematu opowieści.

Film "Mother!" wyłamuje się z tego schematu na wiele sposobów. W typowym horrorze bohaterom grozi przede wszystkim fizyczne niebezpieczeństwo. W filmie Aronofsky'ego niebezpieczeństwo jest w praktyce czysto emocjonalne. Cała groza w tym filmie tworzy się na poziomie głębokiej empatii do głównej bohaterki.
Ażeby uzyskać efekt większego przywiązania i zrozumienia bohaterki reżyser przez cały film (poza dwiema scenami) pokazuje świat z punktu widzenia bohaterki. Kamera cały czas jej towarzyszy. Widzimy i wiemy tylko tyle co ona. Nie mamy wglądu w jej myśli (poza kilkoma symbolicznymi wizjami) ale dzięki znakomitemu aktorstwu Jennifer Lawrence dobrze wiemy co nasza (bezimienna) bohaterka czuje.

Wyjątkowa w tym filmie jest przemoc (typowa cecha horrorów) - tutaj to przemoc emocjonalna. Nie są to żadne wymyślne tortury. Są to rzeczy, które wydają się wprost banalne. Uczucie grozy i niebezpieczeństwa powoduje zakłócenie spokoju domowego przez obcych ludzi - niechcianych gości. Przy czym należy dodać, że są to goście niechciani przez bohaterkę. Jej mąż chętnie widzi ich we wspólnym domu. Do tego należy podkreślić, że Ci goście też nie są osobami, które w bezpośredni sposób sprawiają zagrożenie. Są po prostu irytujący przez swoje wścibstwo, nieposzanowanie prywatności i zwyczajów gospodarzy (bohaterki). Zachowują się beztrosko, bezczelnie jakby to był ich dom. Ale jednocześnie nie wydają się tego robić celowo.
Jednak dla naszej bohaterki jest to poważne naruszenie spokoju, którego nie może zaznać gdy tego potrzebuje. Co gorsze nie ma możliwości by pobyć we dwoje z mężem a jest to dla niej niezwykle ważne. Ona bardzo kochając męża potrzebuje takiej intymności bycia razem, tylko we dwoje, ale jest tego pozbawiona.
Co więcej, w sytuacjach konfliktowych, mąż bierze stronę gości a nie swojej żony. Nie chce też wyprosić ich z domu, mimo próśb żony. Jest to bardzo bolesna zdrada emocjonalna: brak oparcia w ukochanym w momencie gdy się tego bardzo potrzebuje. On, będąc pisarzem, tłumaczy to szukaniem inspiracji. Od dawna nic nie napisał i wydaje się desperacko szukać każdego możliwego źródła natchnienia.

W połowie filmu Ona zachodzi w ciążę, On znajduje inspirację. Kiedy jest blisko porodu On znów jest uwielbianym pisarzem, który z chęcią rozmawia ze swoimi fanami. Następuje wtedy eskalacja wcześniejszej sytuacji: brak spokoju domowego, tak potrzebnego bohaterce przed porodem i brak wsparcia męża. Zaczynają się dziać rzeczy nadprzyrodzone tylko potęgujące to przerażające, duszące uczucie. Z każdym raniącym bohaterkę zdarzeniem jej serce twardnieje, umiera (w znaczeniu uczuciowym)...

Po filmie można zadać sobie pytanie, czy do aktu twórczego rzeczywiście potrzebne są tak intensywne emocje? Czy trzeba je "wysysać" z innych?

Nie napiszę dokładnie o tym jaka nadprzyrodzona istota/moc objawia się na koniec. Jedno jest pewne: jej motywy są tak samo oryginalne (w kontekście horroru o nawiedzonym domu) jak i cały, znakomicie napisany, wyreżyserowany i zagrany film.

Film nie miał dobrych ocen widzów, nie zebrał też bardzo licznej publiczności. Pozostaje mi zgadywać, że dlatego, że typowy widz krwawych horrorów nie jest przyzwyczajony do ambitniejszego kina i prawdopodobnie nie potrafi być empatyczny na tak wysokim poziomie jaki jest wymagany by w pełni odebrać i zrozumieć film "Mother!". Poczucie grozy przez większość filmu jest tak subtelne i przyczyna jej istnienia tak pozornie banalna, że większość ludzi pewnie mogłaby machnąć na to ręką. W końcu nie często zdarza się obejrzeć horror o zakłócaniu spokoju domowego... Różnica oczekiwań wobec typowego horroru względem tego co ten film prezentuje jest ogromna.

niedziela, 9 grudnia 2018

Iron Fist (Netflix) - najsympatyczniejszy superbohater?

Skończyłem oglądać 2. sezon "Iron Fista" na Netflixie (niestety ostatni), który utwierdził mnie w przekonaniu, że jest to chyba najsympatyczniejszy i najnormalniejszy z filmowych superbohaterów jakich znam.

Większość superbohaterów to osoby narcystyczne, które nie potrafią nawiązywać normalnych, partnerskich związków. Danny Rand w serialu jest jednym z niewielu wyjątków.

Podoba mi się to w jaki sposób przedstawiono jego związek z Coleen. Związek oparty na zaufaniu i słuchaniu siebie nawzajem. Danny nie jest idealny, przez większość czuje się zagubiony (i się z tym nie kryje) - ale pewnie większość ludzi, przynajmniej czasami, tak się czuje. Danny popełnia błędy. Ale to co mi się podoba to, że potrafi się do swoich błędów przyznać, rozważa to co inni mu mówią i sugerują. Ciągle próbuje siebie lepiej poznać i zrozumieć - robi to, bo chce się stać lepszym człowiekiem.

Moją sympatię też wzbudza to, że zawsze szuka dobra w innych ludziach i że nie traci nadziei.

Dla mnie są to wyjątkowe cechy jak na filmowe superbohatera. Szkoda, że pewnie już więcej nie będę miał okazji obejrzeć nowych przygód Iron Fista w takim wydaniu...

czwartek, 6 grudnia 2018

Kratos dojrzewa

Kiedy byłem małych chłopcem imponowały mi filmy o Indianie Jonesie: zwiedzanie zaginionych ruin pełnych tajemnic, radzenie sobie z pułapkami i odnajdywanie skarbów. Atrakcyjna fantazja, choć mało realistyczna (na pewno w moim przypadku).
Wiele lat później dane mi było przeżywać takie przygody w wirtualnych światach: począwszy od pierwszych, prymitywnie dziś wyglądających gier "Tomb Raider" aż po dzisiejsze przygodowe gry akcji, pełne pięknych i cudownych widoków.
Jedną z serii takich gier, które bardzo lubię, jest seria "God of War" - seria, o której można powiedzieć, że dorasta i dojrzewa razem z graczami.

Głównego bohatera, Kratosa, poznajemy w sytuacji, gdy oszukany i omamiony przez Aresa zabija swoją rodzinę w szale bitewnym. W zamian za obietnicę pozbycia się koszmarów jakie nawiedzają go po tym tragicznym wydarzeniu wypełnia misje dla pozostałych bogów, z których ostatnią jest zabicie Aresa. Spartanin ostatecznie zabija Aresa, jednak okazuje się, że inni bogowie też go okłamali. Koszmary nie opuszczają Kratosa a on sam wcześniej zdobył artefakt, który uczynił go nieśmiertelnym przez co nie może też zakończyć swoich cierpień samobójstwem.
Pozostali greccy bogowie dalej go wykorzystują, a kiedy Kratos przestaje ich słuchać, próbują go zabić. Celem Kratosa, uratowanego w ostatniej chwili przez tytana Gaję, staje się zemsta na bogach Olimpu, zabicie ich wszystkich.

Przez całość pierwszych 3 części serii gra się postacią, która żyje ciągłym gniewem. Postacią, która myśli tylko o sobie i o swoim cierpieniu, której nie obchodzi nic poza nim samym. Brutalnie niszczy i zabija wszystko i wszystkich, którzy są lub mogą być przeszkodą w osiągnięciu upatrzonych celów. Nawet niewinni, postronni ludzie padają ofiarą Kratosa. Nigdy wcześniej, ani nigdy później nie grałem postacią, która byłaby tak niesympatyczna i tak brutalna.

Pomimo tego, że normalnie nie czuję sympatii dla takich (anty-)bohaterów i zazwyczaj wybieram inne postacie (jeśli to możliwe) znakomicie mi się grało w te gry. Nawet polubiłem Kratosa. Wszystko to dzięki wybitnie satysfakcjonującej rozgrywce: atrakcyjny i efektowny system walki, ciekawe zagadki do rozwiązania oraz wspaniałe widoki (w momencie powstania wybitne osiągnięcia graficzne).

Do dziś wspominam kilka wyjątkowych scen z tych gier: uruchomienie rumaków czasu (scena w podlinkowanym filmie z rozgrywką) czy skonstruowany przez Dedala labirynt, który był najciekawszą interpretacją mechaniki i wizualizacją tego mitologicznego labiryntu. Nigdzie indziej nie spotkałem się z pomysłem, by ten labirynt był trójwymiarową, obracającą się i zmieniającą sześcienną kostką (pomysł podobny do filmu "Cube" ale w bardzo oryginalnym wydaniu).
Grafika koncepcyjna labiryntu z God of War 3 (2010)
(źródło: https://godofwar.fandom.com)
Indiana Jones w żadnym filmie nie rozwiązywał tak ciekawych i imponujących zagadek ani nie odwiedzał równie imponujących miejsc.

To był rok 2010 a w 2018 została wydana najnowsza część serii (ponownie zatytułowana "God of War"). Przez te 8 lat stałem się ojcem. Moje spojrzenie na świat zmieniło się, zarówno z racji wieku jak i ojcostwa. Kratos też stał się ojcem.

Można powiedzieć, że świat tej serii gier jak i postać głównego bohatera dojrzała podobnie jak ja. Kratosa opuścił gniew. Cechuje go teraz większy spokój, zrozumienie i akceptacja świata. Opiekując się synem rozumie potrzebę panowania nad sobą, chce go chronić przed złem świata i jednocześnie przekazywać mu wiedzę, która pozwoli uniknąć w przyszłości popełnienia takich błędów jak ojciec.
Podróżując z Kratosem i Atreusem przez daleką północ świata mitologii nordyckiej czułem dużą bliskość względem tych postaci. W grze wspaniale oddano zachowanie dziecka - pełne entuzjazmu, ufności. Zachowanie, gdzie wspaniały widok powoduje całkowite rozproszenie się Atreusa co czasami prowadziło do mniej lub bardziej niebezpiecznych sytuacji. W tych momentach czułem się trochę jakbym widział własne dzieci, którym w niektórych sytuacjach trzeba powtarzać: "Skup się. Zrób najpierw to co trzeba".
Sceny, w których Kratos opowiada Atreusowi o świecie, o mechanizmach działania świata, o tym że nic nie jest takie proste jak się wydaje, że pozory mogą mylić tak bardzo przypominały mi chwile, kiedy ja podobnie coś tłumaczyłem swoim dzieciom (oczywiście o naszym świecie a nie świecie mitów). Do tego odpowiedzi i reakcje Atreusa - tak podobne do zachowań moich dzieci.

Grając w tą grę czułem się jakby została stworzona dla mnie. Dla kogoś, kto kiedyś grał beztrosko w tę serię a teraz patrzy na świat inaczej. Dla kogoś kto w pewien sposób dojrzał.

Świat się zmienił, ja się zmieniłem, Kratos się zmienił.

Mieszkanie Frei (God of War 2018)
Jednocześnie pozostało to wspaniałe uczucie przygody a'la Indiana Jones. Zwiedzania fascynującego świata. Rozwiązywania ciekawych zagadek. Podziwiania piękna tego co stworzyli twórcy gry. (Dygresja o bieżącej serii "Tomb Raider" - nowy "God of War" jest bliższy duchowi pierwszym "Tomb Raiderom" niż obecna trylogia. Więcej eksploracji niż walki. Tak jak lubię).


Imponujące kamienne rzeźby (God of War 2018)
Do tego bardzo podoba mi się to, w jaki sposób gra wykorzystała mitologię Nordycką. Nie jest to cukierkowa i łagodna wersja taka jak w Marvel Cinematic Universe (ciekawy jest pomysł działania Bifrostu w grze - całkiem odmienny niż w MCU). Świat mitów nordyckich w "God of War" jest bliższy oryginałowi: brutalny, pełen niesympatycznych, egoistycznych bogów (bardzo ciekawe przedstawienie Odyna pomimo tego, że nawet nie spotykamy go w grze).