Kolejny dzień był dla
mnie dość przeciętny muzycznie, ale przynajmniej suchy. ;-) Nie unikając
złośliwości chronologicznie miałem okazję przysłuchiwać się/słuchać:
- Sistars - nigdy ich nie lubiłem i to się nie zmieniło. Ominąłem łukiem.
- The Asteroids Galaxy Tour - wokalistka była prawie tak błyszcząca jak Prince, ale to trochę mało by nadawać się do słuchania
- Wilson Square - może i byli na scenie młodych talentów, ale byli naprawdę dobrzy. Między godziną 18 a 22 byli jedynym dobrym muzycznie zespołem jakiemu miałem okazję się przysłuchiwać
- Primus - ich muzykę nazwałbym jazzowaniem na gitarach (głównie) basowych. Nie podeszło mi to zbytnio.
- Kate Nash - totalna porażka. Śpiewanie samogłosek (głównie aaaaaaaa) do brzdękania akordami na gitarze elektrycznej lub naciskania pojedynczych klawiszy jak dla mnie nie zasługuje na miano dobrej muzyki. To smutne co w tych czasach promuje się jako muzykę. :/
- Prince - bardzo dobry koncert. Nie jestem fanem jego muzyki, ale mimo to z przyjemnością go wysłuchałem. Moje główne uwagi to trochę archaiczny sposób prowadzenia koncertu w zakresie wizualizacji, tekstów między piosenkami i ogólnej prezentacji scenicznej. Poza tym okazało się, że większość piosenek Prince jest o Polsce ;-) (co chwilę wtrącał "Poland" do swoich piosenek)
- pokaz fajerwerków - był to pokaz z okazji 10-lecia Open'era i był to najlepszy pokaz fajerwerków jaki miałem okazję obejrzeć w życiu (fajerwerki w TV się nie liczą). Ogromny teren festiwalu pozwolił na naprawdę duży rozmach aranżacyjny. Gdyby dźwięk miał większą prędkość, to byłby nawet zsynchronizowany z muzyką.
- Chapel Club - bardzo dobry zespół rockowy. Przyjemnie mi się ich słuchało.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz