niedziela, 3 lipca 2011

Open'er dzień 3. - nie każdy człowiek wrzucający swoje brzdąkanie do netu jest artystą

Kolejny dzień był dla mnie dość przeciętny muzycznie, ale przynajmniej suchy. ;-) Nie unikając złośliwości chronologicznie miałem okazję przysłuchiwać się/słuchać:
  • Sistars - nigdy ich nie lubiłem i to się nie zmieniło. Ominąłem łukiem.
  • The Asteroids Galaxy Tour - wokalistka była prawie tak błyszcząca jak Prince, ale to trochę mało by nadawać się do słuchania
  • Wilson Square - może i byli na scenie młodych talentów, ale byli naprawdę dobrzy. Między godziną 18 a 22 byli jedynym dobrym muzycznie zespołem jakiemu miałem okazję się przysłuchiwać
  • Primus - ich muzykę nazwałbym jazzowaniem na gitarach (głównie) basowych. Nie podeszło mi to zbytnio.
  • Kate Nash - totalna porażka. Śpiewanie samogłosek (głównie aaaaaaaa) do brzdękania akordami na gitarze elektrycznej lub naciskania pojedynczych klawiszy jak dla mnie nie zasługuje na miano dobrej muzyki. To smutne co w tych czasach promuje się jako muzykę. :/
  • Prince - bardzo dobry koncert. Nie jestem fanem jego muzyki, ale mimo to z przyjemnością go wysłuchałem. Moje główne uwagi to trochę archaiczny sposób prowadzenia koncertu w zakresie wizualizacji, tekstów między piosenkami i ogólnej prezentacji scenicznej. Poza tym okazało się, że większość piosenek Prince jest o Polsce ;-) (co chwilę wtrącał "Poland" do swoich piosenek)
  • pokaz fajerwerków - był to pokaz z okazji 10-lecia Open'era i był to najlepszy pokaz fajerwerków jaki miałem okazję obejrzeć w życiu (fajerwerki w TV się nie liczą). Ogromny teren festiwalu pozwolił na naprawdę duży rozmach aranżacyjny. Gdyby dźwięk miał większą prędkość, to byłby nawet zsynchronizowany z muzyką.
  • Chapel Club - bardzo dobry zespół rockowy. Przyjemnie mi się ich słuchało.
Po trzech dniach festiwalu jak dla mnie to najlepszy był Pulp. Muszę też z przykrością stwierdzić, że tylko Pulp i i Prince potrafili śpiewać na żywo i ani razu nie fałszować. Wygląda na to, że "współczesne" gwiazdy są zbyt rozpieszczone łatwo dostępną elektroniczną korekcją głosu i w konsekwencji w rzeczywistości nie potrafią śpiewać. Jak się startowało w latach 70 czy 80 to by się utrzymać trzeba było potrafić dobrze śpiewać lub być produktem typu boys/girls-band.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz