piątek, 23 lutego 2018

Steven Wilson "To The Bone" - koncert

Miałem niesamowitą przyjemność obejrzeć koncert Stevena Wilsona, w ramach trasy promującej jego album "To The Bone". Na koncercie byłem w Poznaniu.
Było (prawie) wszystko czego oczekuję od dobrego koncertu.
Po pierwsze: długie granie - koncert trwał 3 godziny (z 20-minutową przerwą) - co jest naprawdę bardzo długim czasem.
Po drugie: było to bardzo dobre show. Kiedy idę na koncert to oczekuję, że nie tylko posłucham sobie grania, ale że zostanie to wykonane w sposób efektowny. Koncert był wypełniony ciekawymi wizualizacjami przygotowanymi specjalnie na potrzebny koncertu - w czasie niektórych piosenek były to prawdziwe opowieści filmowe (teledyski). Do tego wizualizacje były ciekawie zrealizowane - były dwuwarstwowe. Poza typowym ekranem z tyłu sceny był półprzezroczysty ekran przed sceną (odsłaniany gdy nie był potrzebny). Pozwalało to na ciekawe efekty. Przy odpowiednim oświetleniu sceny, to co było rzucane na przedni ekran, sprawiało wrażenie jakby było częścią sceny - czyli np. kobieta tak wyświetlona wyglądała jakby stała obok Stevena Wilsona.
Inne wykorzystanie tego ekranu to cienie. Przy odpowiednim oświetleniu muzycy byli prawie niewidoczni ale dawali niesamowicie wyglądające cienie na przednim ekranie. Ale najbardziej mi się podobało, gdy były zsynchronizowane wizualizacje na przednim i tylnym ekranie. Np. jeśli na przednim ekranie było ogromne oko, to co było widać w źrenicy oka było wyświetlane na tylnym ekranie, co dawało niesamowity trójwymiarowy efekt.
I jeszcze jako dodatkowe wrażenia dawał przestrzenny miks w trakcie trwania koncertu. Jeszcze nie spotkałem się wcześniej by koncerty na żywo korzystały z przestrzennej aranżacji dźwięku. Dla takiego fana przestrzennej muzyki jak ja to dodatkowy plus.

Jeśli chodzi o dobór repertuaru to pewnie było więcej "głośnych" i "agresywnych" utworów niż bym wolał. Osobiście preferuję bardziej łagodne w brzemieniu utwory Stevena Wilsona. Na pewno było kilka utworów, które są jednymi z moich ulubionych. A piosenkę "Song of I" w brzemieniu koncertowym o wiele bardziej polubiłem niż w wersji albumowej.

Na koniec o jednej drobnej wadzie z mojego punktu widzenia - odniosłem wrażenie, że Steven Wilson z zespołem za bardzo starali się brzmieć jakby grali album. Nie było zbyt dużo specjalnych koncertowych aranżacji czy znaczących improwizacji. A może po prostu nie jestem jeszcze wystarczająco osłuchany z muzyką Stevena Wilsona by je zauważyć?