poniedziałek, 4 lipca 2011

Open'er - dzień ostatni

Ten dzień był bardziej zwyczajny. Nikt nie zrobił na mnie wyjątkowego wrażenia. Jak zwykle po kolei:
  • Revlovers - jako młode talenty, byli nieźli
  • Neony - przyjemny polski rock
  • The Black Tapes - jak wyżej
  • The Wombats - Brytyjczycy zagrali znakomicie. Oprawa audiowizualna: wywieszony baner.
  • The Strokes - najlepszy koncert tego dnia. Dobry rockowy, różnorodny muzycznie zespół. W tych czterech dniach na pewno wygrał w kategoriach "najgłośniej piszczących fanek" i "najwięcej skaczących jednocześnie ludzi". ;-) Wizualizacje miał całkiem niezłe. Jak się jest informatykiem i zobaczy się wielkiego Ponga, Tetrisa i Pacmana, to w człowieku budzi się jakaś więź z zespołem. ;-)


Podsumowując cały festiwal: dla mnie największym hitem był koncert Pulp. Znakomicie grali i znakomicie prezentowali się na scenie. Byli nie do pobicia. Na drugim miejscu stawiam The Strokes. Prince'a też mogę wysoko ocenić mimo archaiczności stylu występowania.

Kolejny raz na festiwalu odnoszę wrażenie, że zagraniczne zespoły rockowe są lepsze od polskich. Zazwyczaj wygląda to tak, że słucham sobie zaproszonych polskich zespołów i stwierdzam, że nieźle grają, ale trochę później wchodzą na scenę zagraniczne gwiazdy i w porównaniu z wcześniejszymi polskimi zespołami po prostu wymiatają.

Ani razu nie opisywałem tzw. "World stage", ponieważ muzyka tam grana całkowicie mi nie odpowiada. Przechodziłem koło tej sceny wielokrotnie i wywoływała we mnie w najlepszym wypadku uczucie tolerancji.

W tym roku odniosłem wrażenie, że było dość mało ludzi. Tylko sobota była wypełniona tak jak pamiętam z poprzednich lat. W szczególności czwartek i piątek wydawały się wyjątkowo wyludnione. Catering, strefa NGO też były słabsze i mniej ciekawe niż  w poprzednich latach.

niedziela, 3 lipca 2011

Open'er dzień 3. - nie każdy człowiek wrzucający swoje brzdąkanie do netu jest artystą

Kolejny dzień był dla mnie dość przeciętny muzycznie, ale przynajmniej suchy. ;-) Nie unikając złośliwości chronologicznie miałem okazję przysłuchiwać się/słuchać:
  • Sistars - nigdy ich nie lubiłem i to się nie zmieniło. Ominąłem łukiem.
  • The Asteroids Galaxy Tour - wokalistka była prawie tak błyszcząca jak Prince, ale to trochę mało by nadawać się do słuchania
  • Wilson Square - może i byli na scenie młodych talentów, ale byli naprawdę dobrzy. Między godziną 18 a 22 byli jedynym dobrym muzycznie zespołem jakiemu miałem okazję się przysłuchiwać
  • Primus - ich muzykę nazwałbym jazzowaniem na gitarach (głównie) basowych. Nie podeszło mi to zbytnio.
  • Kate Nash - totalna porażka. Śpiewanie samogłosek (głównie aaaaaaaa) do brzdękania akordami na gitarze elektrycznej lub naciskania pojedynczych klawiszy jak dla mnie nie zasługuje na miano dobrej muzyki. To smutne co w tych czasach promuje się jako muzykę. :/
  • Prince - bardzo dobry koncert. Nie jestem fanem jego muzyki, ale mimo to z przyjemnością go wysłuchałem. Moje główne uwagi to trochę archaiczny sposób prowadzenia koncertu w zakresie wizualizacji, tekstów między piosenkami i ogólnej prezentacji scenicznej. Poza tym okazało się, że większość piosenek Prince jest o Polsce ;-) (co chwilę wtrącał "Poland" do swoich piosenek)
  • pokaz fajerwerków - był to pokaz z okazji 10-lecia Open'era i był to najlepszy pokaz fajerwerków jaki miałem okazję obejrzeć w życiu (fajerwerki w TV się nie liczą). Ogromny teren festiwalu pozwolił na naprawdę duży rozmach aranżacyjny. Gdyby dźwięk miał większą prędkość, to byłby nawet zsynchronizowany z muzyką.
  • Chapel Club - bardzo dobry zespół rockowy. Przyjemnie mi się ich słuchało.
Po trzech dniach festiwalu jak dla mnie to najlepszy był Pulp. Muszę też z przykrością stwierdzić, że tylko Pulp i i Prince potrafili śpiewać na żywo i ani razu nie fałszować. Wygląda na to, że "współczesne" gwiazdy są zbyt rozpieszczone łatwo dostępną elektroniczną korekcją głosu i w konsekwencji w rzeczywistości nie potrafią śpiewać. Jak się startowało w latach 70 czy 80 to by się utrzymać trzeba było potrafić dobrze śpiewać lub być produktem typu boys/girls-band.

sobota, 2 lipca 2011

Opener dzień 2. (prognoza pogody się ziszcza - przękleci wróżbici ;-) )

Cały przemoczony, buty przestały być wodoodporne po kilku godzinach deszczu, spodnie zawiane wodą, ale było warto. :-) Koncert Pulp był znakomity. Ale po kolei:
  • Pogodno - może są dobrym zespołem, ale ich muzyka w ogóle mi nie podchodzi.
  • D4D - też długo nie wytrzymałem ich grania. Poszedłem coś zjeść.
  • Brodka - nawet niezła, ale jej fanem nie zostanę (nie ta kategoria muzyczna). Starała się, była kolorowa tylko czemu wiele polskich piosenkarek rozrywkowych ma irytującą dla mnie manierę piszczącego krzyczenia w trakcie swoich utworów. Dodatkowe słowa krytyki dla niej za to, że grała niecałą godzinę. :/ Z szacunku dla widzów wypada zagrać trochę dłużej na takim festiwalu. Standard to przecież 1,5 h...
  • British Sea Power - dobry zespół rockowy i grali bardzo dobrze. Przy okazji mogłem bardziej nie namakać stojąc przy scenie namiotowej. :-) Niestety nie byłem do końca na ich koncercie, ponieważ pobiegłem na:
  • Pulp - Jarvis Cocker i jego zespół byli niesamowici. Jarvis bardzo energicznie szalał na scenie, śpiewając i odgrywając swoje piosenki (skojarzenie z piosenką aktorską jest tu właściwe). Zresztą ironiczne teksty piosenek Pulp znakomicie się do tego nadają. Pomiędzy piosenkami raczył nas zabawnymi tekstami na temat m. in. sytuacji pogodowej, przy czym jego wypowiedzi zawsze nawiązywały do następnego utworu, który grali. Podobno nigdy nie był tak przemoczony, ale nie wyglądał jakby się tym w ogóle przejmował (deszcz zawiewało prosto na scenę, co utwór wbiegał człowiek i zmiatał nadmiar wody). Do tego wszystkiego były wizualizacje w odpowiednim, pulpowym klimacie. Nie da się ukryć, że Pulp to znakomity zespół koncertowy i po reaktywacji tryskają dużą energią.

piątek, 1 lipca 2011

Opener - dzień 1.

Tym razem nie mogę narzekać na organizację. Dotarłem sprawnie, opaski dostałem w kilka chwil i obydwie w jednym miejscu (festiwal+SKM). Miasteczko bez większych zmian. Wydaje mi się, że w zeszłym roku jedzenie było ciekawsze. Za to w tym roku, jeśli ktoś lubi było koło młyńskie. Z ciekawostek jest też "silent disco". Polega to na tym, że każdy uczestnik dostaje słuchawki i może przełączać się między dwoma, grającymi jednocześnie DJ-ami. Z zewnątrz widać stado ludzi w słuchawkach podskakujących w ciszy. Ale to i tak nie moje klimaty. ;-)

Znacznie poprawiła się scena namiotowa. Była w tym roku większa i bardziej otwarta co poprawiło akustykę względem zeszłorocznej. W końcu dało się sensownie słuchać zespołów na scenie namiotowej.

Wczorajsze zespoły, które widziałem i słyszałem (moja prywatna, zależna od mojego gustu opinia nie oceniająca muzyki):
  • Pustki - nie porwali mnie jak i większości publiczności, słabo im szło śpiewanie, muzycznie w ogóle mnie też nie urzekli.
  • The Twilight Singers - miłe zaskoczenie dla mnie. Grali taki typ rocka jaki mi najbardziej odpowiada, dobrze zaaranżowany (poza standardem czyli gitary, bas, i perkusja - skrzypce i klawisze). Szkoda, że grali dosyć krótko (niewiele ponad godzinę).
  • The National - widziałem tylko fragment. Byli w porządku.
  • Coldplay - wczorajsza główna gwiazda miło mnie zaskoczyła. Spodziewałem się, że będą smęcić cały koncert, ale okazuje się, że potrafią też żywo grać. Dodatkowo mieli przygotowany przyzwoity show: wizualizacje, wielokolorowe lasery, fajerwerki. Jak idę na koncert to lubię, gdy jest efektownie zwizualizowany i ten takim był.
Przy wychodzeniu z festiwalu byłem zmuszony słyszeć ostatni wczorajszy zespół, o którym mogę napisać jedną pozytywną rzecz: ich nazwa dobrze reprezentuje ich muzykę: "Simian Mobile Disco".

Dziś najbardziej jestem ciekaw zespołu Pulp. Wiem, że to kolejna wykopana skamielina, ale zawsze ich lubiłem a w szczególności ich teksty.