piątek, 14 marca 2014

Odważny ruch ("Lightning Returns: Final Fantasy XIII")

Niedawno zacząłem grać w "Lightning Returns: Final Fantasy XIII" (którą będę nazywał w skrócie FF XIII-3). I to co mnie zaskoczyło to, jak bardzo jest to odważna gra. System gry praktycznie łamie wszystkie zasady wg jakich współcześnie konstruuje się gry, z czego najbardziej rzucające się w oczy to:
  1. Energia postaci nie odnawia się automatycznie (w trybie "Normal "). Trzeba się ręcznie leczyć. 
  2. Jeśli ktoś mówi, że trzeba daną misję wykonać szybko, to trzeba ją wykonać szybko inaczej misja skończy się niepowodzeniem.
I właśnie ten drugi aspekt jest najbardziej świeży. Nie pamiętam kiedy ostatnio grałem w jakąś grę RPG, w której przemijający czas miał znaczenie w takim stopniu, że pochopne go marnowanie kończy się przegraną w grze.
Jest to też ciekawe wyzwanie dla gracza: wykonywanie misji trzeba tak zaplanować, by robić jak najwięcej rzeczy "przy okazji", np. biegnąc w jakieś miejsce. Inaczej będzie się za bardzo marnowało czas. Trzeba też zdecydować czy będzie korzystniej wykonać więcej misji prostszych, z mniejszą nagrodą czy wybrać trudniejszą i bardziej czasochłonną misję za większą nagrodę.
Jakby tego było mało, trzeba jeszcze ułożyć sobie działania zależnie od tego o jakich godzinach jakie postacie NPC i obszary są dostępne. Nie każdą misję można wykonać o każdej godzinie. W dodatku jeśli ktoś mówi, że nie można za długo zwlekać to nie można, bo np. porwana osoba zginie.

Jest to w świecie współczesnych gier bardzo odważne podejście, ponieważ nie zakłada prowadzenia gracza za rączkę. To podejście nie zakłada nawet, że graczowi uda się obejrzeć i zrealizować wszystko co jest dostępne w grze - bo świat gry nie ma tyle czasu...

I choć sam system walki podoba mi się znacznie mniej niż w poprzedniej części, to poganiany czasem zostałem bardzo wciągnięty w rozgrywkę. Sposób opowieści, skupiającej się głównie na postaciach pobocznych (wygląda na to, że większość gry to opcjonalne misje poboczne) też jest czymś świeżym. A ja lubię nowe, świeże podejścia. :-)

poniedziałek, 3 marca 2014

Bardzo wierna ekranizacja ("Wielki Gatsby")

Przeczytałem ostatnio "Wielkiego Gatsby'ego", głównie z ciekawości jaki jest pierwowzór filmu (Baza Luhrmanna), który mi się podobał.

Ku mojemu zaskoczeniu film jest bardzo wierną ekranizacją książki. Wszelkie zmiany jakie w nim się pojawiły są kosmetyczne lub miały na celu dostosowanie treści do współczesnego odbiorcy, lub są pewnym ulepszeniem narracji pod kątem filmu.

To co mnie najbardziej uderzyło gdy czytałem książkę, to pogarda narratora pierwszoosobowego (Nicka) do postaci Toma i Daisy. Narracja w filmie pozwala nam samym poznawać te postacie i ocenić je na podstawie ich zachowań. Książka w ciągu pierwszych 20 stron tak bezpośrednio, negatywnie, w pełnych pogardy zdaniach opisuje te postacie, że nie mamy żadnych wątpliwości jacy są już do końca książki. Nie będę ukrywał, że wolę narrację w ekranizacji, która jest mniej łopatologiczna.

Inne zmiany (pod kątem współczesnego odbiorcy) to np. rezygnacja z zabawy w zgadywanki, które wymyślone nazwiska nawiązują do jakich rzeczywistych ludzi żyjących w czasach Fitzgeralda. Mimo wyjaśnień tłumacza, który rozwikłał dla mnie te zagadki, nie miało to dla mnie żadnego znaczenia. Nie wiem kim byli tamci ludzie i nie wiem jak byli znaczący. Uproszczenie w filmie i nazwanie ich po prostu wpływowymi senatorami i gwiazdami o wiele lepiej wyraża intencje Fitzgeralda dla współczesnego odbiorcy, który nie musi znać historycznych uwarunkowań sprzed prawie wieku (szczególnie, że nawet nie jestem Amerykaninem). Film zawiera więcej takich drobnych zmian, nie zmieniają one jednak wymowy książki.

Ostatnia sprawa to kilka zaginionych wątków, które nie znalazły się w filmie (dwa wątki poboczne). Ja wiem, że te wątki zostały nakręcone (bo widziałem usunięte sceny z filmu) i zawsze można mieć pretensje, że film mógłby być pół godziny dłuższy i niczego nie pomijać. Jednak czy te wątki rzeczywiście tak dużo wnoszą to tej opowieści? Nie. A filmom (niestety) służy lepiej zwarta i prostsza konstrukcja (bez zbyt wielu wątków pobocznych). Ludziom trudno jest wysiedzieć więcej niż te 2h godziny z niewielkim kawałkiem w jednym posiedzeniu w kinie (co dobrze było widać np. na "Powrocie króla" czy na "Avatarze").

Zastanawiam się, czy zawsze jest tak, że to co czytamy/widzimy pierwsze nam się bardziej podoba? Ja uważam, że "Wielki Gatsby" Baza Luhrmanna jest jedną z lepszych ekranizacji książek jakie widziałem w życiu.