Przeczytałem ostatnio "Wielkiego Gatsby'ego", głównie z ciekawości jaki jest pierwowzór filmu (Baza Luhrmanna), który mi się podobał.
Ku mojemu zaskoczeniu film jest bardzo wierną ekranizacją książki. Wszelkie zmiany jakie w nim się pojawiły są kosmetyczne lub miały na celu dostosowanie treści do współczesnego odbiorcy, lub są pewnym ulepszeniem narracji pod kątem filmu.
To co mnie najbardziej uderzyło gdy czytałem książkę, to pogarda narratora pierwszoosobowego (Nicka) do postaci Toma i Daisy. Narracja w filmie pozwala nam samym poznawać te postacie i ocenić je na podstawie ich zachowań. Książka w ciągu pierwszych 20 stron tak bezpośrednio, negatywnie, w pełnych pogardy zdaniach opisuje te postacie, że nie mamy żadnych wątpliwości jacy są już do końca książki. Nie będę ukrywał, że wolę narrację w ekranizacji, która jest mniej łopatologiczna.
Inne zmiany (pod kątem współczesnego odbiorcy) to np. rezygnacja z zabawy w zgadywanki, które wymyślone nazwiska nawiązują do jakich rzeczywistych ludzi żyjących w czasach Fitzgeralda. Mimo wyjaśnień tłumacza, który rozwikłał dla mnie te zagadki, nie miało to dla mnie żadnego znaczenia. Nie wiem kim byli tamci ludzie i nie wiem jak byli znaczący. Uproszczenie w filmie i nazwanie ich po prostu wpływowymi senatorami i gwiazdami o wiele lepiej wyraża intencje Fitzgeralda dla współczesnego odbiorcy, który nie musi znać historycznych uwarunkowań sprzed prawie wieku (szczególnie, że nawet nie jestem Amerykaninem). Film zawiera więcej takich drobnych zmian, nie zmieniają one jednak wymowy książki.
Ostatnia sprawa to kilka zaginionych wątków, które nie znalazły się w filmie (dwa wątki poboczne). Ja wiem, że te wątki zostały nakręcone (bo widziałem usunięte sceny z filmu) i zawsze można mieć pretensje, że film mógłby być pół godziny dłuższy i niczego nie pomijać. Jednak czy te wątki rzeczywiście tak dużo wnoszą to tej opowieści? Nie. A filmom (niestety) służy lepiej zwarta i prostsza konstrukcja (bez zbyt wielu wątków pobocznych). Ludziom trudno jest wysiedzieć więcej niż te 2h godziny z niewielkim kawałkiem w jednym posiedzeniu w kinie (co dobrze było widać np. na "Powrocie króla" czy na "Avatarze").
Zastanawiam się, czy zawsze jest tak, że to co czytamy/widzimy pierwsze nam się bardziej podoba? Ja uważam, że "Wielki Gatsby" Baza Luhrmanna jest jedną z lepszych ekranizacji książek jakie widziałem w życiu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz