Czytam w końcu serię "Gamedec" Marcina Przybyłka i zacząłem się zastanawiać, czemu gry (światy wirtualne) są tak "niebezpiecznie" wciągające.
Człowiek od zarania pamięci ciągle dążył do przekraczania kolejnych granic, z czego wiele z nich to granice fizyczne i umysłowe. To dlatego są ludzie trenujący sporty - próbują ciągle pokonać swoje fizyczne ograniczenia, doskonalić się wbrew ograniczeniom fizyki w jakiej przyszło nam żyć. Sprawia im to dużą satysfakcję. To dlatego są naukowcy, marzyciele, wizjonerzy - próbują pokonać swoje ludzkie ograniczenia poznawcze, więcej pojąć, więcej zrozumieć. Tworzyć coś nowego, wyjątkowego. Jednak pokonywanie swoich ludzkich ograniczeń wbrew bezlitośnie działającym prawom naszego wszechświata wymaga ogromnego wysiłku oraz przede wszystkich dużej wytrwałości.
Gry potrafią dać podobną satysfakcję o wiele mniejszym wysiłkiem. Gdy przechodzi się grę też trzeba się doskonalić, rozwijać, pokonywać kolejne przeszkody i walczyć z materią świata wirtualnego. Grając wykonujemy coś zarówno fizycznego (refleks i zręczność rąk jest niezbędna) jak i umysłowego. Jednak w grach pokonywanie ograniczeń swoich i wirtualnego świata jest o wiele prostsze, ponieważ światy wirtualne są tak konstruowane by dawało się pokonywać ich ograniczenia, bo inaczej gracz by się zniechęcił. W dodatku człowiek grając zawsze ma świadomość, że jak się zmęczy to może grę wyłączyć i wrócić do niej później. Zawsze można też zmniejszyć poziom trudności lub poszukać działającego w 100% rozwiązania problemu w sieci.
Rzeczywistość nie daje takiego komfortu. Nie ma przycisku "zapisz i wyłącz" (wyłączanie się jest w realium dość permanentne). Rzeczywistość nie ma też poziomów trudności, które łatwo przełączać. To dlatego gry są tak "niebezpiecznie" wciągające - dają iluzję walki i rozwoju, pozwalają zaspokoić zawarty głęboko w ludziach zew przekraczania granic. Ale to nie jest realne... Choć czy na pewno?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz